Dwie epifanie w ogrodzie i Módl się śpiewając
[xls child_of=21]
„Gazeta Malarzy i Poetów” 1/2003:
Dwie epifanie w ogrodzie
Któż nie chciałby powiedzieć światu tego podwójnego: tak chcę Tak, jak uczynił to Joyce w trzech ostatnich słowach „Ulissesa”. Bohater Macieja Niemca też wypowiada to słowo, w utworze „Na zewnątrz”: Wychodząc tylko do skrzynki po listy/ mówiłem do śniegu: o tak.
Trzeba powiedzieć światu: tak, trzeba wiedzieć, kim się jest, ustalić własną tożsamość. Dlatego w twórczości Niemca tak mocno jest obecny motyw odyseiczny. Trop odyseiczny, może nawet współbrzmiący z przesłaniem powieści Michela Tourniera: „Kacper, Melchior i Baltazar”, w wierszu „Ogród w lutym” biegnie do wewnątrz bohatera, bo w sobie powinno znaleźć się trwały punkt oparcia, odniesienia do świata, jeśli ani snów, ani znaku od bogów („Ulisses”).
W bohaterze lirycznym Macieja Niemca żyje jednocześnie trzech ludzi: pierwszy byłby człowiekiem Joyce’a, który chce światu powiedzieć afirmatywne: tak Tak; drugi – Eliotowskim istnieniem wydrążonym z sensu: świadomy nicości / Opuszczających mnie przywidzeń. Trzeci – Becketowskim pielgrzymem wydrążonym z sensu i wyobraźni. To ten, który szuka sensu, miejsca i czasu poza umysłem: Napełnienie w tamtym trwaniu gdzieś poza samym sobą.
Nie zjawia się nawet pomysł na krzyż, narzędzie życia.
Szukanie drogi, szukanie pociechy w spojrzeniu: myśl szuka pociechy w spojrzeniu, / Które wśród martwych roślin szuka czegoś, co je trzyma. W spojrzeniu uśpiona jest nadzieja na kontemplację piękna, ale zawsze pojawia się myśl, że ogród w lutym jest piękny niby trwałe przywidzenie. Rozdarcie powiększa się, ponieważ udręcza demon pamięci, a umysł nie potrafi zasklepić tej rany. Nabrzmiewa hiatus – pomiędzy pamięcią a widzialnością: Czy niczego już nie zrozumiem, z obnażoną głową / Stojąc tu na zimowej ziemi, pewny jej oparcia / (Jak ktoś, kto, zamyślony, wracając z nieustannego/ Pogrzebu godzin, pór, skłóconych ze sobą najprostszych / Podobieństw, sprawdza butem grunt, wytrzyma, nie wytrzyma?).
A chciałby, aby nie było nic, prócz tego, co widzi. W poszukiwaniu tożsamości najtrwalszym punktem odniesienia byłby porządek nadprzyrodzony, metafizyczny. Tylko wtedy nie zagrażałoby wyniszczenie pamięci, sensu, dobra, piękna, w jakimkolwiek wymiarze. Ale bytu Boga nie można dosięgnąć, nie można się w nim rozgościć. (Tak trwa ogród. On mógł / Przechadzać się po tym ogrodzie, lecz nie drży źdźbło trawy, / Gdy przechodzi Bóg). Tożsamość ze światem, to garść śniegu w dłoni, kawałek nieba: Trwaj, trzymaj w zziębłej dłoni garść śniegu.
Jeśli poeta odpowiada wierszem na wiersz poety, to znaczy, że jest nim poruszony intelektualnie, emocjonalnie, że przegląda się w nim jak w lustrze swojego istnienia. Teresa Tomsia pisze właśnie taką poetycką odpowiedź – Maciejowi Niemcowi, oczywiście jego wierszowi: „W odpowiedzi na Ogród w lutym”.
To inny ogród: ogród sierpnia, bujności traw, kwitnących łubinów. Ale udręczenia pamięcią pozostają wspólne. Pisze poetka: Kiedyś zapragnęłam zmienić siebie, kraj; / oddzielić się od tego co było i jest; / zaczynać dzień powitaniem szronu na szybie, / pochyleniem głowy nad igłą do szycia,/ ale komunikaty tętniły w skroniach. / Nie zdołałam opanować lęku. Przemoc historii, demon historii rani pamięć. Bohaterka szuka ratunku w kontemplacji piękna, czasu, ciszy, stąd taki pietyzm dla szczegółu, poczucie jedności z kosmosem przez zanurzenie się w byt muchy. Jest tutaj wierna Simon Weil, która powiada: są dwie najwyższe tajemnice życia – piękno i czas. Posłuchajmy jak to przesłanie, olśnienie, oddycha w wierszu poetki: Żyję cicho w bliskości kwitnących łubinów, uczepiona skrzydeł muchy, / co budzi siostrzanym muśnięciem,/ przyzywając światło raz jeszcze. // Jestem cykadą w sierpniu, na rozstaju.
Uwolniona od pamięci przez zanurzenie w widzialności. Ale co to znaczy widzialność? Widzialność jest żywym źródłem wyobraźni, a więc wieczności: I oto zdarza się ta pogodna chwila / w objęciach łagodnego wiatru, gdy lato / znaczy tylko dojrzewanie, spokój, nic więcej. / Uwalniam się od pamięci.
Dwa rytmy, dwa gatunki piękna, dwie próby poszukiwania tożsamości, dwie epifanie w ogrodzie. Ale odpowiedź na tajemnicę „ja” nie jest czymś ostatecznym. I będą jej szukać zawsze, przez następne dni, noce, wiersze.
Andrzej Ogrodowczyk
Maciej Niemiec: Kwiaty akcji, Wydawnictwo W drodze, Poanań 1994;
Teresa Tomsia: Przed pamięcią, Wydawnictwo Ars Nova, Poznań 2000.
.
.
Maciej Niemiec
.
Ogród w lutym
1
To wiem, w żadnej pracy nie miałem swojego udziału,
Teraz w świetle dnia pożegnalnym, świadomy nicości
Opuszczających mnie przywidzeń, którymi żywiłem
Brak, jak się zdawało, wszechogarniający, jedyne
Napełnienie w tamtym trwaniu gdzieś poza samym sobą,
Pośród roślin tego ogrodu zestalonych przez mróz
Ważę swoje życie i szukam czegoś, co je trzyma.
.
Ogród w lutym jest piękny niby trwałe przywidzenie;
Szron, badyle i listki, kruche jak szukanie drogi
Ze zrujnowanych posiadłości serca, w biednym świetle
Zimowego poranka, dosyć jasnym by lód płonął
Nietrwałą łuną na krawędzi dachu, pośród krzywych
I upartych sopli; myśl szuka pociechy w spojrzeniu,
Które wśród martwych roślin szuka czegoś, co je trzyma.
.
2
Nie zazdroszcząc tym, co nie muszą pamiętać, bo widzą,
Ważę swoje życie i szukam czegoś, co je trzyma. –
Czy niczego już nie zrozumiem, z obnażoną głową
Stojąc tu na zimowej ziemi, pewny jej oparcia
(Jak ktoś, kto, zamyślony, wracając z nieustannego
Pogrzebu godzin, pór, skłóconych ze sobą najprostszych
Podobieństw, sprawdza butem grunt, wytrzyma, nie wytrzyma)?
.
Ważę swoje życie i szukam czegoś, co je trzyma.
Ogród w lutym trwa, zamarznięte korzenie nie pragną
Soków ziemi, nie pragną a nie są nasycone. Mróz
Trzyma prosto najcieńsze trawy, jego sztywne kwiaty
Zarastają gęsto szkło okien. Tak trwa ogród. On mógł
Przechadzać się po tym ogrodzie, lecz nie drży źdźbło trawy,
Gdy przechodzi Bóg. Trwaj, trzymaj w zziębłej dłoni garść śniegu.
.
1982
.
.
Teresa Tomsia
.
W odpowiedzi na Ogród w lutym
Maciejowi Niemcowi
.
.
Pod wieczór w ogrodzie w towarzystwie wiersza,
w powietrzu gęstym od wspomnień,
próżnych żalów, otwierających się traw,
przeglądam się. Spóźnione spotkania
oczekują odpowiedzi. Niewiadome
brzęczy przenikliwie nadciągając z pól.
.
Kiedyś zapragnęłam zmienić siebie, kraj;
oddzielić się od tego co było i jest;
zaczynać dzień powitaniem szronu na szybie,
pochyleniem głowy nad igłą do szycia,
ale komunikaty tętniły w skroniach.
Nie zdołałam opanować lęku.
.
Dziś umiem więcej, poradziłabym sobie lepiej,
lecz czy nie zadrży mi głos, gdy przywołam
najistotniejsze słowa, bez których nie da się
pojąć raju z nieobecnością, powrotu
do spopielonego ogrodu, przyjaciela
bez adresu.
.
Żyję cicho w bliskości kwitnących łubinów,
uczepiona skrzydeł muchy,
co budzi siostrzanym muśnięciem
przyzywając światło raz jeszcze.
.
Jestem cykadą w sierpniu, na rozstaju.
.
I oto zdarza się ta pogodna chwila
w objęciach łagodnego wiatru, gdy lato
znaczy tylko dojrzewanie, spokój, nic więcej.
Uwalniam się od pamięci, zapisując trwanie
w znikającym ogrodzie.
.
1996
.
——————————————————————————————
.
„W drodze” 3/1997:
Módl się śpiewając
O poezji Teresy Tomsi
W wierszu Jasno oddycha dzień – poetka wyznaje: Pragnę usłyszeć Twój śpiew, / a nie mam Ci nic do ofiarowania. / Tylko nienasycone pragnienie. / Niewysłowione. / Kiedy rozpoznam Twój głos – / dowiem się, / dokąd iść.
Nienasycone pragnienie – jeszcze w pąku, jeszcze w zarysie, ale już się domyślamy witalnego finału, wszak należymy do rodziny poetów, tańczących chasydów. Oni istnieją ponad rozpaczą, ponad cierpieniem. Nawet jeśli ciemność skrywa Boga i jest jedyną możliwą przestrzenią kontaktu, nie widzą innego wyjścia, jak poświęcić się życiu. Cierpienie może być również źródłem radosnego tętna. Wszak po co jesteśmy jeden raz na Ziemi? – aby zaznać szczęścia. Taniec tu i tam, w obłokach, bo śmierci nie ma. Chasyd żywi się życiem. Jest ponad śmiercią.
Być ponad śmiercią. Tym przesłaniem oddycha poezja Wiecznej rzeki. Tak śpiewa Głos zanurzony w Księdze, w Biblii. Więc nic nie mów – śpiewaj i tańcz, tańcz i śpiewaj, tak i tylko tak ogarniesz nadmiar, a odwołując się do nadmiaru, nadmiarem bytu zostaniesz przesiąknięty. Pieśń, śpiew, rytm wieczności. Od tego bije blask „wiecznej rzeki”. Dla Simone Weil największymi tajemnicami bytu pozostały Piękno i Czas. Muzyka – dopowiada Teresa Tomsia – pozwala na pełniejsze przeżywanie Piękna i Czasu, staje się koniecznym warunkiem harmonii w człowieku, kontemplacji. Dzięki muzyce pełniej widzi się ciałem, czas i piękno naprężają się, olbrzymieją w drobinie, szczególe, okruchu świata. Muzyka została uśpiona w ciele: rytmie krwi, serca, oddechu. Rzeka wszystkie te odmiany rytmu doskonale wyobraża.
Wpisana w treść tych wierszy muzyczność żywi się siłą antynomii, prawem kontrastu, witalnością przeciwieństw. Nadzieja i niespełnienie, sytość i nienasycenie, nieufność i zadufanie są przeciwstawiane sobie:
Nie chcę już żadnej nadziei
nie do spełnienia
nie otwieraj oczu
jeśli mają zamknąć się za chwilę
Nie mam już siły
wierzyć w to co nierealne
głodna
czekać na sytość
spragniona
patrzeć na drugi brzeg
(…Nie chcę już żadnej nadziei)
Muzykę poetka w sposób szczególny nosi w sobie, stąd tak często na kartach książki zjawia się Orfeusz i Eurydyka. Wydaje się, że głód muzycznej formy wyprzedza słowo jako tworzywo. Anaforyczne wzmocnienie rytmu, a tym samym muzyczności wiersza, jest tu często widoczne (aż nas pochłonie ognia wieczny język, / aż wieczna rzeka zmyje nasze ślady). Podwojenie słowa natęża rzeczywistość. W krótkich wersach słowa osypują się jak ostatnie dźwięki utworu, spływają w jedno łożysko, w klepsydrę wieczności. Ciało przemienia się w muszlę. Muszla wypija muzykę morza:
Nie trać mnie z oczu,
kiedy błądzę niema,
kiedy się wspinam,
aby sięgnąć dna.
Śpiewaj mi, śpiewaj.
Może odnajdę
moją własną
otchłań.
(…Orfeuszu – czerwony jak krew)
I tak poprzez śpiew autorka znajduje ukojenie nie tylko w radosnym chasydzie, ale również w dziecku. Bezgrzeszny, szczęśliwy byt śpiewa nieustannie, nawet wtedy, kiedy milczy. Śpiewa każdym ruchem i gestem, w najmniejszym, pozornie błahym zdarzeniu. Bo jeszcze nie został oderwany od Boga. Tańczy i śpiewa wielbiąc Stworzenie, raduje się tym, co dorosłego jest niepojęte, niewytłumaczalne. Ile razy nas ta radość irytuje. A jeszcze niedawno takim samym śpiewem byliśmy. Dziecko śpiewa radośnie, harmonicznie zrośnięte z wszechświatem, z najmniejszym jego okruchem. Nie ma podziału. Kosmyk kurzu w słońcu, szyszka sosny, wiewiórka, gwiazda, muzyka nieba – zanurza się lekko we wszystkim. Stąd prośba poetki: Biały Orfeuszu, / módl się we mnie / śpiewając, a w innym wierszu konstatacja: I ja także byłam kiedyś dzieckiem / Kiedyś / kiedy wierzyłam / że życie nie jest cierpieniem.
Jednocześnie Teresa Tomsia widzi konieczność pokazania chaosu współczesności, szaleństwa człowieka opętanego czasem pozornym, porwanym, burzliwym (Imperia przekraczają granice / Kościoły zapominają swoich ojców / Anioł marihuana śpiewa pieśń wolności). Pragnie uchwycić nicość bytu w otchłani miasta. Czyni więc wers „zdyszanym”, burzy długą, harmonijną, świetlistą frazę:
Oto otchłań miasta.
Tętno gwaru.
Bieg.
(…Podaj mi rękę)
Bywa i tak, że wykorzystując anaforyczne „I”, każe mu się stać punktem dynamicznym wersu, źródłem rytmu kolejnych zdań. Tu zarysowuje się możliwość osadzenia struktury muzycznej, jej napięć, dysonansów, równoległości, współbrzmień, muzycznych „rymów”, harmonii, całej dramaturgii strofy:
I czerpać
gdy już nie ma z czego
I wołać
gdy nikt nie odpowie
I trwać z dnia na dzień
z listą uczuć zakazanych –
i tłuc głową w mur
gdy życie odgradza się ścianą
(…Jak trudno jest nie czekać)
Poezja od swoich narodzin ma źródło w śpiewie. Mistrzowie słowa wiedzą, jak ważny jest rytm, rym, przerzutnia, długość wersu, aby przybliżyć się do rzeczywistości. Teresa Tomsia czerpie z tego źródła. I marzy mi się, żeby tak, jak Miron Białoszewski, zaczęła swoje wiersze śpiewać.
Andrzej Ogrodowczyk
_____________________________________________________
Teresa Tomsia, Wieczna rzeka-Der ewige Fluss, Wydawn. W drodze,
Poznań 1996. Przekład na język niemiecki: Dorothea Müller-Ott,
posłowie – Ryszard K. Przybylski.