Zapytaj wraz ze mną : Co się dzieje w tobie? Co w okół w nieustającym ruchu się staje?
Że wątpisz i szukasz wciąż nowych słów, aby opisać doznane...
Witam serdecznie Przyjaciół i Czytelników na mojej stronie!

Odniesienia

********************************************************************************************

Spis treści:

* Kilka nowych wierszy z dedykacjami;

* Kamyk do ogródka krytyki – z dedykacją dla internetowych recenzentów;

* Dar tłumacza -  kilka myśli o Zapiskach Maltego w przekładzie P.W. Lorkowskiego;

* Dziękczynne zadziwienia w listach M. – polemicznie o Poczcie redaktora Recogito;

* Co kruche i trudne do ocalenia – szkic o poezji Ireny Knapik-Machnowskiej;

* Pytania nie tylko filozoficzne – refleksje po Rozmowach… M. Wittbrota z Pawłem Huelle.

********************************************************************************************

* * *

Teresa Tomsia – kilka nowych wierszy z dedykacjami

19 lipca 2012

.

Spojrzenia 2011

.

Magdzie Giemzie-Żurawskiej

.

Nie wszystko, co się zdarza,

jest rozmową. Spojrzenia –

wizje ukrytego słowa

tłumaczą nas bezgłośnie,

wsuwając w schowki nocy

jak kartki z modlitwą,

trwają w rozjaśnionym

wczoraj –

ledwie w pół rozpoznane,

lotne, nieuchwytne.

* * *

Ciemne chmury, przejrzyste obłoki

.

Słowo dla Wisławy Szymborskiej

.

Nie chodzi o to, że nie kocham –

nie wszystko w życiu należy do miłości –

gdy przychodzą: podziw, wiara, zadziwienie,

skłaniam się w nieobjętą stronę.

Niosę szarfę sympatii mistrzyni z Lublina,

nasze listy serdeczne w gołębiej poświacie;

szanuję przyjaciela z paryskiej samotni,

co ukochał książki razem z Panem Bogiem.

Księgę żałobną po wielkim nobliście

odczytuję z uwagą, by nie przestać

wiedzieć, a w szarym notatniku

zamykam wzruszenie dla I.,

która mnie po latach odnalazła.

Serce chowam dla matki –

oto elementarz historii prawdziwej:

utraty, żalów, wypędzeń, powrotów,

wszystko, co się zdarzyło – stałe

i przejściowe, piękne myśli ulotne,

sądy trwałe jak kolec pamięci.

Nie chodzi o to, że chmury płyną.

Rzecz w tym, że je widzimy.

I ta nić – z nią wyruszamy

po ostatnie Słowo.

Ciemne chmury, przejrzyste obłoki

nic o nas nie wiedzą, suną

w nienazwane.

.

Poznań, 2 lutego 2012

* * *

Ta chwila jest twoja

.

Piotrowi W. Lorkowskiemu –

tłumaczowi „Zapisków Maltego”

.

Teraz już wiesz, że wiele z tego,

czego się wyuczyłeś, jest mniej więcej

nieprzydatne, a ludzie, którym służyłeś mową

serca, nie okazali się apostołami otwartymi na inne

języki; przepadli jak widma, echa głosów,

wyobrażenia; pozostały

ślady przetworzeń, obecne nic.

Próbujesz więc pojąć głosem Rilkego:

jak (w ogóle) można było przeoczyć

tak wiele świata.

Ta chwila jest twoja, zatem tkwisz w niej

cały, z bagażem doświadczeń czynnych

i niepoznanych.

Zanurzony w cieniach elegii

nieprzebrzmiałych

pochylasz się nad swoją księgą dni

i godzin, szukasz choćby w części

zapisanego, ostatecznego ja.

Przekładasz istnienie na słowa,

tłumaczysz je w sobie,

ocalasz przed zwątpieniem –

nie za późno, nienadaremnie

żądasz zwrotu czasu.

.

Poznań, 5 marca 2012

* * *

Czwartek Literacki

.

Tadeuszowi Dąbrowskiemu –

autorowi „Te Deum”

.

Wieczory autorskie są po to,

by poeci mogli nam powiedzieć,

co jest w poezji najważniejsze –

w godzinie próby toczą kamień

na miarę wysokiego czy niskiego tonu;

kilkanaście osób na sali podziwia ich

aparycję, erudycję, oratorski talent.

Późno uczymy się wzajemnie widzieć,

gdy w kącie restauracji pijemy wino

i cichną brzmienia ogranych tematów.

Rozstanie lepimy z nieuważnych

zdań pozostających w nas mową ciała.

Ranek przynosi ciepły powiew –

grant, na który czekało się

całą zimę – w kark pomiędzy

uchylonym szalikiem a kołnierzem skóry:

doznanie kosmiczne, źródło energii,

by myśleć dalej, że to ma szczególne

znaczenie i warto się dopełnić dotykiem

niewidzialnego.

.

Pałac Działyńskich,

Poznań, 17-18 maja 2012

* * *

Wiersz jak kamyk

.

pamięci Zbyszka Dominiaka

(25 IV 1947 – 5 II 2002)

.

Wiersz jak kamyk

chroni wnętrze,

odsłania zaledwie zarysy

wyrazów, powierzchnię

zdań, plamę strofy –

w głębi projekt nieodkryty,

który zaistniał, zanim

nauczyłeś się wybierać

pierwsze litery, matryce

pytań: Co to jest świat ?

Niewiele więcej

ponad to, co w dłoni,

co na papierze –

schemat świadectwa:

w tobie, we mnie,

w nim.

.

Poznań – Łódź, 25 kwietnia 2012


* * *

Liść winorośli

.

Irenie Knapik-Machnowskiej

.

Pnączem spowity taras –

dojrzały ogród pulsuje

nieuchronnością znikania

w październikowej poświacie.

Zwiędły liść winorośli

podmuch zabiera z krzewu

i składa w dłonie kobiety –

zieleń w rdzę się obraca.

Liść kruszy się

i w pył rozpada.

W lustrze skóry odbity

ciemny ogród powraca.

Poznań – Gdańsk, 2011

* * *

Poranna gorzka kawa

.

Markowi Samuelowi

.

Poranna gorzka kawa

przy wiklinowym stoliku

na rozświetlonym bulwarze

i jeszcze ta chwila – kwitnące ogrody

spływają z dachów w strugach aromatów,

pod nimi błądzimy w kierunku

wieży, przedzierając się przez mgły –

rzucamy spojrzenia w dal

przez szarozieloną rzekę.

Nasza wyprawa z Arturem

w lipcowe południe na cmentarz

w Montmorency – żal romantyków

skupiony w kropli dżdżu niesiemy

w chłodnym powiewie.

Nocą odwiedzamy Pawła

czuwającego w swojej pracowni

w Boulogne z kamiennymi rzeźbami

niczym zapoznany demiurg

pośród oddanych sobie stworzeń.

* * *

W porę

.

Eugeniuszowi

.

W porę umyte okna

odsłoniły pejzaż z ulewą –

rozhuśtana rzeka chluszcze,

wypłukuje żwir w alei.

Zbieramy strącone gałęzie,

podpieramy ściany domu,

by przetrwały z nami

tę nagłą godzinę próby.

Najważniejsze rzeczy

wnosimy w miejsce

ostatecznego schronienia.

.

* * *

Kamyk do ogródka krytyki

6 lipca 2012

Na portalach internetowych pojawia się sporo recenzji o książkach poetyckich. Jednak na równi z dogłębną analizą zamieszczane są nietrafnie odczytane cytaty i powierzchowne interpretacje. Niestety, nie każdy piszący wiersze posiada umiejętność rzetelnego przedstawienia zawartości recenzowanej książki. Nie ma zgody na to, aby na przykład o mistrzach, którzy fascynują swoją sztuką słowa, pisano nietaktownie: „jeszcze żyjący” i „chociaż wiekowi” – jak uczyniła to autorka impresyjnego omówienia mojego tomiku Kamyki. Elegie i krótkie żale (WBPiCAK 2011) w internetowym piśmie „artpapier”, gdy wspomniała wiersz dedykowany znanej poetce, którą cenię. Młoda doktorantka filologii i poetka, nie odmawiając mi wprawdzie „wrażliwości, uwagi i empatii”, pomija sens pytań retorycznych, zarzucając mi „niedostatek indywidualnego sposobu wypowiadania się”.

Tymczasem na paryskim portalu www.recogito.pologne.net, jakby w odpowiedzi na jej zarzut, napisano na ten sam temat: „Pytania retoryczne, jakich w Kamykach… znajdziemy wiele, kierują uwagę czytelnika w stronę rozrachunków egzystencjalnych, zamyśleń filozoficznych i estetycznych skłonności, bo – jak sugeruje autorka – są pytania, na które nie znajdziemy odpowiedzi, ale ich obecność w naszym życiu jest koniecznym dylematem”.

Z kolei w piśmie internetowym „Latarnia Morska” polonistka i również poetka wypowiada się w języku, który zdumiewa: „Jednak kamyki twórczości wpadają do przydomowego ogródka. (…) Jednak nawet piwo nie uwolni od tęsknoty za domem, dzieciństwem, które nie chce wkroczyć w dorosłość”.

Nie chodzi o nazwiska recenzentów, lecz o problem, o zbytnią skłonność autorów do ferowania pochopnych wyroków. Zawodowi krytycy nie poprzestają wszak na przekartkowaniu książki i wybraniu kilku określeń, ale rozpoznają i próbują nazwać wszystkie wątki, wskazując ich wzajemne zależności i kontynuacje. W omówieniu mojej książki w majowym i czerwcowym tegorocznym „Przeglądzie Powszechnym” określono tytułowe kamyki „jako metafory stałości i zmienności, jasności i mroku, a więc niejednoznaczności, wielopojęciowości bytu”. Natomiast w kwietniowych „Nowych Książkach” zauważono, że „miasto jest tu przestrzenią, w której bohater liryczny czuje się wyobcowany, samotny, bezdomny, bo wciąż w drodze, doznający >>ciemności bytu<<”. Swoje zdanie o książce zapowiedziały również redakcje uznanych pism literackich: „Topos”, „Wyspa”, „Tygiel Kultury”.

Na pewno warto porównywać różne krytyczne głosy i uczyć się pisać piękniej. Czy warto jednak przekonywać młodą krytyczkę z portalu „artpapier” do mojego „projektu literackiego”, skoro go nawet nie odczytała w należnym uporządkowaniu – i czy można zaufać jej subiektywnym wywodom, gdy twierdzi, że „jestem tłumaczką”? (Moje tomiki ukazały się w tłumaczeniu na język francuski i niemiecki). Gdy nadużywanie epitetów widzi w metaforze: świat pogubionych prawd?

Wszelkie projekty tworzenia niosą jedynie próbę przedstawienia rzeczywistości w odsłonach widzialnego i niewiadomego, a rolą recenzenta jest je rzeczowo przedstawić bez narzucania własnego gustu, lecz ze wskazaniem stylistycznych i tematycznych odniesień. Postacie i Cienie z Kamyków… budują obraz świata ze znaków pamięci i pytań zwątpienia, są w tym jednocześnie konsekwentne i niepewne, tradycyjne i nowatorskie, świadome i bezradne wobec możliwości języka (jesteśmy wszak dziećmi Mowy. / Ona nas wypowiada, / wyspowiada wypaczając najczulsze znaki, / gdy skanduje swoje wyuczone hasła).

Wrzucam kamyk do ogródka błogiej krytyki internetowej. Nad merytoryczną stroną portalowych recenzji powinni czuwać przecież ich redaktorzy…

Teresa Tomsia

* * *

Dar tłumacza

4 lipca 2012

Na wiele niespodzianek i zawiłości ukrytych w języku natrafia tłumacz, gdy podejmuje się przekładu dzieła znanego i cenionego, owianego legendą, w którym – jak pisze w posłowiu do Zapisków Maltego1) Piotr W. Lorkowski – „nagle odnajdujemy siebie” i okazuje się, że jest to książka ważna, niezbędna, a czas poświęcony odczytywaniu jej „wychylający nas w Inne. Któż, jeśli nie uważny i spragniony wrażeń czytelnik, dostrzeże trud pracy nad podziwianym tekstem, przemawiającym do niego tajemniczą prawdą? Kto, jeśli nie wielbiciel Rilkego, będzie porównywał zdania i sceny w poznanych wersjach, by dowiedzieć się więcej o ludziach i opisanych przedmiotach – jak je widział poeta, gdy zmagał się z samotnością i cierpieniem, pytając o istotę rzeczy?

Stwarzające się w ciemnościach zwątpień, niezłomne i coraz bardziej świadome „ja” poety prowadziło go przez autobiograficzne notatki ku wizjonerskim elegiom i duchowej jakości rozpoznawanego świata. I tłumacz, i czytelnik muszą przejść trudną drogę odczytywania znaków. Los książki, czyli jej dalsze czytelnicze dzieje, leżą także w rękach (w wyobraźni i umiejętnościach) tłumacza, jego kompetencjach i komunikacji z czytającym, w wierności ukrytym sensom, we wrażliwości czytającego. Nie bez znaczenia bywa szata graficzna książki nowo wydanej. Obecne Zapiski… przyciągają subtelną ziemnozieloną okładką z portretem duńskiego chłopca w dawnym stylu i zaciekawiają wprowadzeniem „Od tłumacza” widocznym na skrzydełku obwoluty: “proza Rilkego przepowiada nowoczesność: czasy spotęgowanego zgiełku i przerażenia, czasy fragmentarycznej percepcji i nieciągłej, coraz mniej uporządkowanej komunikacji”.

Lektura Maltego 2) w pierwszym przekładzie Witolda Hulewicza ma wciąż smak starego wina i urodę języka epoki modernistycznej polszczyzny. Czytanie Zapisków Maltego w tłumaczeniu Piotra W. Lorkowskiego przybliża naszej współczesności tamten świat przedstawiony, ożywia mowę sprzed stu lat, rytmizując zdania, skłaniając się brzmieniem ku dzisiejszej rzeczywistości. Współczesny nam tłumacz germanista, z wykształcenia również dyplomowany polonista, krytyk i poeta, do języka niemieckiego ma stosunek emocjonalny, niekonwencjonalny – jakby niemczyznę słyszał od wewnątrz. W poprzednich latach opublikował swoje przekłady wierszy Goethego, Rilkego i Kunzego. Potrzebny jest czasem bodziec, jeden impuls, by ruszyć w upragnioną stronę. Kiedy na stałe Lorkowski związał się z Sopotem, Rilke powrócił w krąg jego zainteresowań. Tutaj latem 1898 roku wielki poeta wczasował się w Sopocie – mieszkał sto metrów od obecnego domu tłumacza i przemierzał tę samą przestrzeń – być może leżą tam do dziś kamienie w okolicznych potokach: Grodowym i Kamiennym, które jego cień pamiętają, wszak stoi wciąż budynek dawnej restauracji „Dolinny Młyn”.

Duchowa obecność i nadwrażliwość Rilkego objawia się w nowym przekładzie oryginalnie, a jednocześnie naturalnie. Przekonująco uświadamia nam tłumacz obecność głosów dochodzących z różnych miejsc rzeczywistości, które poeta słyszy, plastycznie ujawnia ślady sytuacji – jak ta, gdy skrzypi „mały ręczny wózek…” W wersji Lorkowskiego na pierwszym planie widzimy przedmioty, one są ważne, na drugim miejscu jest podmiot, osoba, której rzeczy służą i wciągają w tajemnicę trwania, pociągając za sobą człowieka, by pytał o swoją kondycję, o współistnienie z rzeczami: „W dole następująca kompozycja: mały ręczny wózek pchany przez kobietę; na nim wzdłuż, z przodu, katarynka”. W tekście według Hulewicza obraz rozpoczyna się od opisu czynności wykonywanej przez podmiot: „Na dole takie zestawienie: kobieta pcha mały wózek; na przedzie katarynka ustawiona wzdłuż”.

Ta scena, gdy poeta czyta wiersze Verlaine’a w paryskiej Bibliothéque Nationale i marzy o własnym kącie, jakże jest aktualna, żywa, poruszająca niemożliwością spełnienia i trafnie wypracowana przez Lorkowskiego imiesłowem, podkreślającym zgrabnie melodię zdania: „O, cóż za szczęśliwy los: siedzieć w cichej izbie odziedziczonego domu, jedynie pośród spokojnych, zamieszkałych rzeczy i na dworze, w jasnym, świetlistozielonym ogrodzie słyszeć pierwsze sikorki, które się wabią, i wiejski zegar w dali. Siedzieć, patrząc w ciepłą smugę popołudniowego słońca, dużo wiedzieć o minionych dziewczętach i być poetą”.

Fragmentem, do którego chętnie wracam, jest opisana próba rozszyfrowywania kroków przez bohatera, gdy w tanim pensjonacie słyszy echa obecności sąsiadów zza ściany – osaczające go, napierające, nie dające mu spokoju. Poczucie osamotnienia każe Rilkemu bratać się z odgłosami, rozwiązywać je niby szaradę, aż cichną wszystkie i nadchodzi „ten” jedynie słyszalny w głębi jestestwa, upragniony, który wydaje się być głosem matki chorego lokatora Mikołaja Kuźmicza, a zatem smugą obecności tak też przez poetę upragnionej. Gdy przytula matka, można spokojnie godzić się na śmierć, na rozliczenie „Kasy Czasu” w dniach, godzinach, minutach, sekundach i zbliżyć się do sensu, do ostatecznego zdania. Lorkowski przekazuje nam tę scenę słowami mowy zrytmizowanej (metaforyczny sposób opowiadania stanowi atut jego tłumaczenia): „Usiadła przy świetle, przekonywała go, może na chwilę oparł czoło o jej ramię. Zaraz zaprowadzi go do łóżka. Teraz zrozumiałem te ciche kroki, na zewnątrz, na korytarzu. Ach, że też była! Taka istota, przed którą drzwi ustępowały całkiem inaczej niż przed nami. Tak, teraz mogliśmy spać”.

Witold Hulewicz z tej samej sceny wydobywa inne tony, w opisie traci rytm nasłuchiwania odgłosów, więc blaknie tajemnica odgadywania tego, co niewidzialne: „Siedziała przy świecy, dogadywała mu, może on głowę trochę złożył na jej ramieniu. Ona go zaraz spać położy. Teraz pojąłem te ciche kroki na korytarzu. Ach, że też istnieje coś podobnego! Taka istota, przed którą drzwi zupełnie inaczej ustępują niż przed nami. Tak, teraz można sobie spać”. Ten, który zaufał rytmowi i niedopowiedzeniu istotnemu w poezji, zyskał na tym w tłumaczeniu prozy.

Wraz z poetą próbuję pojąć, jakimi zasadami kieruje się świat i uświadamiam sobie, jak łatwo przeoczyć to, co ważne – co nie krzywdzi słowami, ale scala. Aktualność książki Rilkego odnawia się dzięki mojemu zaufaniu do tłumacza i zrozumieniu jego intencji, otwarciu się na nowe. Gdy nie znam języka, w jakim dzieło powstało, w ćwiczeniach wyobraźni przewodnikiem jest on – prowadzi przyjazną ręką, przybliżając piękno oryginału, jednak nie obiecuję sobie, że swoją pracą zrobi za mnie wszystko. Autor przemawia dziś jego wrażliwością, ale do ostatecznego odczytania konieczne jest także indywidualne otwarcie się czytelnika na tajemnicę, osobna ścieżka zwątpień, marzeń, nadziei, niepewności, smaku: „Z łatwością można sobie wyobrazić dowolny pokój i często mniej więcej się to zgadza. Tylko pokój, który ma się tuż obok, jest zawsze całkiem inny niż sobie wyobrażamy”.

Idąc dziś osiedlową aleją zauważam napotkane rzeczy i zdarzenia: kosz opróżniany przez dozorcę i żerujące na trawniku gołębie, za którymi ugania się pies. Na moje widzenie odnowionych na pastelowo domów nakłada się obraz opisanego w Zapiskach… bulwaru St. Michel, jakim ujrzałam go niegdyś w strugach deszczowego lata: „był pusty i rozległy, lekko się szło po jego łagodnej pochyłości. W górze z krótkim szklanym brzękiem otwierały się skrzydła okien, ich błysk, jak biały ptak, szybował ponad ulicą”. Otrzymałam od tłumacza dar hojny i nieodwracalny, przemieniający moje patrzenie i język, jakim opowiadam świat, dar, dzięki któremu rozwija się inne spojrzenie.

Teresa Tomsia

————————————————————————————————————————————

1) Rainer Maria Rilke, Zapiski Maltego Lauridsa Brigge, tłumaczenie –

Piotr Wiktor Lorkowski, Biblioteka „Toposu”, Sopot 2011, ss. 228 ;

2) Malte, tłumaczył Witold Hulewicz, Czytelnik, Warszawa 1979, ss. 241.

* * *

Dziękczynne zadziwienia w listach M.

2 lipca 2012

Epistolografia uznawana jest za rzadką sztukę słowa, a wielu mistrzów literatury cenimy właśnie za ciekawy zbiór korespondencji, jaki po sobie pozostawili. Pisanie opowiadań w formie listów na łamach pism internetowych jest coraz bardziej popularne. M., autor „listów” ukazujących się od roku w polonijnym „Recogito”*) ma ambicje stworzenia cyklu rozważań o wartościach i doznaniach: Co więcej można komuś podarować, ponad ów błysk w oku i w duszy, który dwa spojrzenia zamienia w jedno, i sprawia, że widzi się więcej niż dotychczas, patrzy się znacznie dalej, mądrzej, głębiej niż zazwyczaj? Co powoduje, że przeżywa się wszystko znacznie bardziej i dosięga – nie gwiazd, lecz swoich i nieswoich, a właściwie zlepionych, złączonych niewidzialnie myśli?

Refleksję tę o próbie scalenia rozproszonych wrażeń ze spotkań z ludźmi poszukującymi sensu życia i swojej twórczej ścieżki zawiera M. w Jedenastym liście do Jony (66/2011). Nurtują go zamyślenia o niemożliwym porozumieniu z innymi, o ulotności piękna, które uosabiają odwiedzające jego paryską samotnię kobiety, wnoszące z sobą radość istnienia, uczucia i emocje, nowe spojrzenie na to, co było i jest. Gdy odchodzą i przestają pisać listy czy telefonować, M. zastanawia się, jaki znak dał mu los tym kolejnym spotkaniem – co otrzymał, a co przeoczył – i co pozostaje nienazwanym darem.

Jego otwarte listy nie wydają się być skierowane tylko do jednej konkretnej osoby, z którą przyjaźnił się czy sympatyzował lub łączą go obecnie szczególne więzi. Są to w dużej mierze zadziwienia światem mające przynieść „ja” nowe spojrzenie na siebie i stanowić zaporę przeciw pesymistycznym myślom, a przede wszystkim wzmacniać próbę rozpoznawania własnej duchowej drogi. We wcześniejszych „listach” ich autor podkreślał poczucie osamotnienia w środowisku, brak rozmówców o lekturach i wspólnego pochylania się nad życiorysami wykluczonych, „przeklętych” artystów. Z czasem przyszły refleksje ogólniejsze i podsumowania dokonań, z których wynika, że nigdy nie działamy sami, że korzystamy z pracy i ofiarności bliskich, nie zawsze okazując wdzięczność, nie do końca uświadamiając sobie udział przyjaciół i autorytetów w naszych dziełach.

Odwoływanie się do tych, którzy odeszli, a którym wiele zawdzięczamy, jest najbardziej przekonującym wątkiem rozważań M., zatem sądzę, że pamięć o jego „listach do świata” przetrwa dzięki tej właśnie nucie niepewności – co jest nasze, a co pożyczone w tym, co zrobiliśmy, z czego jesteśmy dumni, za czym tęsknimy, a czego nie jesteśmy w stanie wyrazić? Rzadko słyszymy słowa podziękowania za nasze serce, pracę czy uwagę poświęconą drugiemu, dlatego cenne jest jego westchnienie, gdy – przyznając się do bezradności w nazywaniu – wysyła swoje dziękczynienia bez adresu, z nadzieją, że usłyszy je Ten, który i tak wie wszystko: Nie ma innych, poważniejszych rozmów, jak te – niedokończone – z umarłymi albo z tym, co niby odeszło, co skończyło się i na pewno nie powróci, a przecież jest, nie przeminęło. I będzie. W nas? Na zewnątrz? Na dobrą sprawę, nie wiadomo gdzie. Nie wiadomo też, w jaki sposób znowu się objawi. Im jesteśmy starsi, tym silniejszą odczuwamy więź, nie tyle z przeszłością, co z tymi, którzy kształtowali naszą świadomość, wspomagali na różny sposób. Byli blisko. Ofiarowali swój czas. Niczego nie żałowali.

Bohater listów M. ma wrażliwą, subtelną osobowość introwertyka, a wszelkie niepokoje dochodzące z zewnątrz odbiera jako zagrożenie burzące wyidealizowany obraz świata. Jego wyciszona narracja toczy się w tonie zamyśleń i pytań retorycznych: o sens istnienia i przemijania, o zrozumienie postaw niemożliwych do określenia w codziennych rozmowach. Nurtują go sprawy wymagające symbolicznych odniesień i odwołania do tradycji kultury. Trudno mówić o rzeczach ważnych pośród nieistotnych drobiazgów, o jakich za chwilę zapomnimy. Dlatego warto pisać listy, nie zrażając się, jeśli ktoś nietrafnie pojmie nasze intencje. Najważniejsze jest to, że nasze słowo wypowiedziane do współczesnych z głębi prawdy o sobie, ma szansę stać się podporą dla kogoś szukającego tego jedynego zdania, którym mógłby się choć w części wypowiedzieć: Nie sposób dobić do każdego brzegu albo osiągnąć każdego, wyznaczonego sobie celu. Po co jednak mielibyśmy dokądkolwiek wyruszać albo o cokolwiek zabiegać, gdybyśmy mieli: nikogo nie spotkać, niczego razem nie dostrzec, niczym się nie podzielić?

Skłonność autora do zadawania pytań sobie i prowadzenia niekończących się rozmów z sobą wynika prawdopodobnie z przekonania, że nie można być zrozumianym do końca przez wymarzonego nawet adresata. Dylematy zatem pozostają nierozstrzygnięte, ale trzeba wyciągać wnioski i przemieniać siebie. „Ja” nie daje się wciągnąć w spór o racje, nie podejmuje z nikim rozmowy, bo taki jest wybór samotnika. Zamieszczone na łamach (67/68/2012) kolejne „listy” M., tym razem skierowane ku nowej adresatce o imieniu Mona, wskazują na dokonujące się w nim przewartościowania w rozumieniu związków „ja” ze światem zewnętrznym. Krytykowane wcześniej przez M. zbytnie „uzewnętrznianie się”, np. w pracy modelki, tutaj zostało wychwalone, a nawet więcej – autor wchodzi w rolę wielbiciela wdzięcznej blondynki i rozszyfrowuje imię, ukazując zdjęcia, dając znak, że poprzednie jego poglądy na temat ekspozycji urody ciała zostały przez niego zrewidowane. To dość oryginalne, że M. postanowił pisać o oczarowaniach i uwielbieniach, nazywając swoje artystyczne niespełnienia, które przez długie lata dojrzewały w nim, nieujawnione, dławiąc być może rozwój twórczy i osobowościowy. Widać, że autor ma ambicje pisarsko-epistolograficzne, lecz przydałaby się tu większa dbałość źródłowa i rzeczowe odniesienia do przywoływanych postaci i autorów, np. cytuje wiersz „pięknej Wielkopolanki”, w kontekście spotkania z bremeńską emigrantką, bez podania autorstwa, deformując w swoim komentarzu przesłanie utworu o nieufności do słowa. Warto też zauważyć, że pod tym samym imieniem i nazwiskiem co prezentowana przez M. modelka, łatwo znajdziemy na portalu hasło artystki fotografika, która pokazuje w swojej sztuce kobiety i przemiany, jakie się w nich dokonują – jednak do jej dzieła redaktor „Recogito” się nie odwołuje, jedynie w twarzy młodej celebrytki poszukując odbicia i wspólnoty emocjonalnego dojrzewania – jakby wciąż od nowa zaczynał definicję siebie, a jego przeszłość nie miała szans na godną kontynuację.

W każdym razie porusza i wzrusza, choć też i zadziwia jego determinacja, z jaką – przełamując swój wewnętrzny opór czy skrępowanie – stara się dojść prawdy o sobie i określić swoje relacje z płcią piękną. Przemiany obyczajowe widoczne w społeczeństwie powodują zbliżanie się ludzi ku sobie, ich większą otwartość w okazywaniu emocji, co dotyczy także księży. Artystyczna wizja czerpać może z rzeczywistych doświadczeń biorąc je za dopełnienie nauk ewangelicznych, a mierząc się z emocjami, niepokojami i wyobrażeniami, szuka konkretnego porównania w miejsce myśli ogólnej. Zatrwożony przemijaniem M. przypomina – nadchodzą i odchodzą kolejne jutra.

Szacunek i uwielbienie dla mistrzów sztuki słowa, którzy pisali listy i dzienniki – widoczny w postawie narratora „listów” M. – określa jego ostateczny wybór i wskazuje literacki „wzór”, z jakim się mierzy. Głównym adresatem zamyśleń nie są tu bowiem wyłącznie nazwane z imienia osoby mogące wygłosić ripostę czy bezimiennie podziwiane autorytety, lecz również cytaty z ksiąg i ich autorzy, choć nie zawsze celnie przywołani. To im – pięknym książkom, a nie tylko urokliwym kobietom – M. w swoich listach do świata, w listach do siebie składa dziękczynny i należny hołd.

Teresa Tomsia

*) Poczta www.recogito.pologne.net

* * *

Co kruche i trudne do ocalenia

5 czerwca 2012

Irena Knapik-Machnowska pisze wiersze z nostalgiczną pamięcią minionego czasu. Jej książka poetycka Sonata gdańska (Poznań 2011) niesie podsumowanie trudnych doświadczeń, stając się epitafium dedykowanym przez autorkę zmarłemu mężowi Markowi Pawełczykowi. Liryki pożegnalne odwołują się do ulotności chwil i niemożności utrwalenia w słowie przeżyć egzystencjalnych, a tym bardziej eschatologicznych, gdy bliska osoba przekracza „próg nieznanego świata”. Trzeba jednak żyć dalej „na kredyt wieczności” i zmagać się z „odwróconym losem”. Subtelny język, zawierający wyważony opis rzeczywistości i wyczulony na wewnętrzne drgania, prezentuje świat wrażliwej bohaterki wierszy: Wiatrem dotykam / kamiennego snu / w podziękowaniu / za liczne ułamki / szczęścia // Ciągle tęsknię / by choć przez chwilę / poczuć smak / odwzajemnionej radości / świętowania. To, co kruche i trudne do ocalenia, autorka ukazuje nam jako rzeczy drogocenne i niezbywalne, bo – jak zaznacza w wierszu „Niespodziewany znak” – święte chwile i uświęcone miejsca mają dla nas znaczenie tylko wtedy, gdy przywiązujemy wagę do wartości, jakie z sobą niosą: Tajemnica spowiła mgłę nad Lasem Smoleńskim / by otworzyć okno na świat / o mrocznej historii Lasu Katyńskiego. Żale mają ukoić cierpienie, a nowe zadanie to pogodzić się z losem, „odnaleźć radość” i przezwyciężając żałobę, tęsknotę przemienić w metaforę: Wyciągam ręce / po nowe słowa / by odnaleźć spokój / i niezależność / w nowej przystani.

Wiersze Knapik-Machnowskiej są dziennikiem, zapisem: bolesnego oswajania się z życiem bez ukochanej osoby u boku, z samotnością, która sprawia, że nawet doskonale znane miejsca i zdarzenia wyglądają zupełnie inaczej niż kiedyś, a nic nie chce już cieszyć, tak jak dawniej. Te wiersze są zarazem dowodem siły autorki, która godzi się z rzeczywistością, która – przy pomocy przywoływanego tu i ówdzie delikatnie i nienachalnie Boga – radzi sobie jakoś z losem – pisze Przemysław Gulda recenzując książkę w miejscowej prasie (Poetycki pamiętnik z lat spędzonych nad Motławą”, GW z 13.02.2012, Trójmiasto). Mowę wierszy określa dalej jakolapidarną, prostą i delikatną zarazem”: Jej teksty są krótkie, składają się czasem z kilku zaledwie słów. Tak jakby autorka nie chciała powiedzieć za dużo, tak jakby wiedziała, że tych kilka zwykłych wyrazów wystarczy, żeby powiedzieć wszystko.

Utwory poetki przybyłej w 2004 roku do Gdańska z Ostrołęki, gdzie prowadziła znaczącą działalność upowszechniającą dokonania twórcze środowiska nad Narwią, mówią o skomplikowanych ścieżkach, na których czasem można spotkać swoje marzenie, ale też przeżyć utratę zaufania. Kierują się ku czytelnikowi z różnorodnymi intencjami pragnień i niespełnień, które można by określić jako zamierzoną formę dialogu czy próbę wspólnego namysłu nad zmiennością ludzkiego losu. Zwraca się też do siebie samej o rzeczy najważniejsze: o pamięć i wierność wybranym wartościom, o miłość kierującą ku wybaczeniu i dającą szansę na przemianę, na wspólne przeżywanie szczęścia. Pyta o wiarygodność wypowiadanych słów. Podczas jednego z wieczorów autorskich wspomniała, że pociechę w smutnych chwilach przeżywania utraty znalazła w elegiach Adriany Szymańskiej poświęconych pamięci Zbigniewa Bieńkowskiego, gdy słuchała ich w radiowej „dwójce”, bo ufność w moc poezji dodaje sił .

Niemal jednocześnie z Sonatą gdańską ukazał się wybór wierszy Ireny Knapik-Machnowskiej z lat 1981-2004 Nowy zapis (Toruń 2011) zawierający utwory z tomików: Nie dla wszystkich, Ostatnie drzwi, W sidłach, Na środku świata, Na progu dnia. Wychowana w pomorskim miasteczku poetka ułożyła liryki według życiorysu i drogi poznawania świata. Zaznaczyła miejsce urodzenia” w poniemieckiej plebanii ewangelickiej w Bierzwnicy, przywołała nostalgię znad rzeki Regi oplatającej stary zamek w Świdwinie, gdzie upłynęły jej szkolne lata. W sentymentalnych wspomnieniach łagodnieje udręka trudnych lat osiemdziesiątych opisanych ze smutkiem i żalem: liczyłam tylko na siebie”, co ukazuje celnie wiersz Zawirowania”: Iść prosto / a drogi / są kręte // mijam / ktoś / pomija // w zwykłym / szkiełku / szukam kamienia // w twoich / oczach / widzę cierń.

Stosowane oszczędnie metafory pisane są tu skromną, niemal nieśmiałą frazą, czułymi westchnieniami nad urokami świata dodają otuchy do pokonywania kolejnych życiowych trudów. Jednocześnie otrzymujemy wyjaśnienie, że nie pomoże tłumienie samotności” czy zesłanie różowego ducha”, bo wyobraźnia jest jedynie podporą, a na najwyższą górę zwaną przemijaniem trzeba wejść w pojedynkę. Ważną kategorią dla autorki jest wierna pamięć”, która: wymaga powrotów / w miejsca / gdzie życie potwierdza / potęgę Boga. Niestraszniprowokatorzy” i cudze niekompetencje, co zraniły, ważne są wrażenia z podróży, z których najbardziej inspirująca to wędrówka po Paryżu. Zamierając z zachwytu przed obrazem w Luwrzeodbierającym mowę na wiele godzin” czy stając u wezgłowia sarkofagu w Pinakotece Watykańskiej poetka nabiera wiary w nowe możliwości i zyskuje nadzieję, że piękno, które zachwyca, może też ocalać i pomagać oswoić żal, dając siłę do dalszego tworzenia. Do cudownego przeżywania dnia powszedniego prowadzi arcydzieło Jeana Baptiste’a, o którym mówi: Kobiety / podtrzymujące ciężar / Ziemi / są symbolem / życia. Autorka wybrała formę wiersza smukłego, strofę oszczędnych słów wyrastających z szelestów, szeptów, a nie z donośnego głosu wyrazistej postawy lub gry z konwencją metaforycznej mowy, nie określa też wprost stosunku do prawdy historii. Jednak konsekwentnie buduje swoje widzenie kruchego świata w formie śpiewnych wersów-żalów, które mają być otuliną, bandażem. Nie jest to poezja manifestu czy ostentacyjnej deklaracji, lecz zawierzenia ciszy i pojawiającemu się w niej wzruszeniu ulotnym gestem, cieniem przeszłego.

W debiutanckim tomiku, wydanym na początku grudnia 1981 roku pod wymownym społecznie tytułem Nie dla wszystkich słyszymy rozmowę „ja” z sobą opowiadającą rzeczywistość surowymi zdaniami wziętymi wprost z potocznej mowy dnia powszedniego – jak w wierszu „List do…” (pytasz mnie / jak mi się wiedzie / – różnie / bo życie / to ciasto / którego ciągle / nie mogę / ustroić bakaliami). Podobnie jest w utworze „Strach”: tu poetka szuka jedynie niezbędnych słów, by nazwać trudną sytuację, w jakiej nie tylko ona znalazła się jako jednostka w zbiorowości objętej inwigilacją (przychodzi / nocą / gdy poduszki / są kolczaste // wieczorem w bramie / gdy dozorca / oszczędza / światło). W nieco dydaktycznej poincie tego zbiorku czytamy jednakże poruszające przesłanie skierowane do „przypadkowego przechodnia” ( w nieprzemakalnym płaszczu / topisz się / w strugach własnego sumienia), są to bowiem wiersze pisane „przeciw Pozorności” – w obronie piękna świata i prawa człowieka do wolnego wyboru. Najważniejsze są pytania o „przyzwoitość” w domu (kraju), do którego „zakradł się wąż”. Autorka każe dokonywać rachunku sumienia bohaterce swoich wierszy, nie dotyczy on wszakże wprost zaangażowania politycznego, lecz odwiecznego prawa przykazań (sumienia) do opowiedzenia się po stronie krzywdzonych.

W przedmowie do jej pierwszej poetyckiej książki Piotr Kuncewicz napisał: Poetka ceni sobie paradoks, grę słów, przeciwstawienie, a jest w tym jakieś miłe zafascynowanie możliwościami rzeczy i znaczeń. Subtelność jest jej największą siłą. Irena Knapik-Machnowska niewątpliwie posiada wyobraźnię i wyczucie rytmu zdania, co dodaje jej strofom lekkości i wprowadza ton serdecznej rozmowy z refrenową nutą, gdy pojawiają się pytania retoryczne z pointą, z pouczeniem siebie, z nauką opisywania świata sobie zadaną. Fraza jej poetyckiego zdania kołysze się z lekka jak ogrodowa huśtawka poruszona czułą ręką bliskiego człowieka wśród kwiatów i ulubionych drzew. Wiele utworów z wyboru Nowy zapis, odnosząc się do zafałszowania rzeczywistości relatywnych hipotez” PRL-u, czyni to ogólnie, bez kontekstu i konkretnych odniesień do autorytetów czy życiorysów, bez tła: Konsekwentnie ułożone plany / rozłożył / jeden podpis laika // z podchmielonego biura / wychodzą / podchmielone plany / nierealnych założeń / i tez. Przyroda i aura ogrodu z Sonaty gdańskiej, jako ekran uniwersalnego ludzkiego losu, wydaje się odpowiednim tłem nawet najbardziej kruchych, dotkliwych doznań i wyznań lirycznego ja”. Rytm natury daje ukojenie i ochrania przed zapomnieniem to wszystko, co tak trudne do ocalenia, gdy bezradność wobec wyroków fatum zamyka się w westchnieniu nad grobem ukochanej osoby – jak w wierszu I cóż mam powiedzieć”: Cisza jest we mnie / i między nami // Drgające gałązki / nie ośmielą / bicia serca // Zawirowanie / wraca w myślach / uderzając / ostatni akord // Tkwię w ciszy / niepodzielnej granicy / między / tobą a mną // Między nami / jest cisza / i tylko ona.

Wybierając ton poezji konfesyjnej, osobistej, poetka zamyka się w swoim świecie przeżyć i obrazów, czasem zbyt oczywistych, przed innymi głosami współczesności, nie reaguje wprost na język ulicy czy przemiany społeczne, nie wchodzi w dialog z odmiennymi poetykami. Trwając konsekwentnie w kameralnej przestrzeni ożywianych pamięcią sentymentalnych chwil, strzeże ich i wsłuchuje się w echa jak w szum morskiej muszli, z tego jednego źródła czerpiąc – co widać także w jej nowych wierszach (ogłoszonych na stronie autorskiej i na łamach polonijnego portalu Recogito” 68/2012): żal umyka poza horyzont // Wyznacznikiem siły / staje się słowo proste / utkane z licznych wspomnień.

Teresa Tomsia

(Skrócona wersja szkicu ukazała się w Przeglądzie Powszechnym 6/2012)

————————————————————————

Irena Knapik-Machnowska, Sonata gdańska,

Wydawnictwo „Rhytmos”, Poznań 2011, s. 90;

Nowy zapis, Wyd. Adam Marszałek, Toruń 2011, s. 110

* * *

Pytania nie tylko filozoficzne

1 czerwca 2012

Marek Wittbrot i Paweł Huelle przeprowadzili kilka rozmów (popartych wiadomościami zaczerpniętymi z różnych Ksiąg) o tym, mówiąc w dużym skrócie, jaka jest kondycja duchowa współczesnego humanisty żyjącego w środku Europy i jego odpowiedzialność za słowo. Dyskusja księdza redaktora z pisarzem wynikła ze wspólnych zainteresowań emocjami zbiorowości oraz fascynacją tymi samymi dziełami filozofów, artystów, mistyków, których koncepcje (organizacja społeczeństw, idee, dążenia, wizje) są im bliskie lub się z nimi nie zgadzają. Powstała też zapewne z intelektualnej przyjemności snucia rozważań o dziejach ludzkich postaw i wyborów.

W pierwszej debacie (Chrystus, Sokrates i inni) pallotyn – spadkobierca paryskiego Centrum Dialogu oraz gdański autor Weisera Dawidka przywołują ludzką i boską stronę natury filozofa i proroka, próbując określić rolę mędrca” w kształtowaniu obyczajów, w myśleniu o początku świata i rozwoju postaw filozoficznych w ramach wspólnoty społeczeństw. Zastanawiają się, na ile słyszalne są głosy „wołających na puszczy” i smucą się podatnością natury człowieka na wszelkiego rodzaju uproszczenia, schematy, mitologie. Pytają o źródła siły dla nowego, niepopularnego spojrzenia na sprawiedliwe urządzenie świata miłości, a nade wszystko na głos Boga zapisany w Księgach. Wezwani do debaty Arystoteles, Platon i wielu innych myślicieli, z ich filozoficzną, twórczą postawą, stają się punktem odniesienia dla wartości takich jak: wierność wyznawanym ideałom, udział w obyczajowości środowiska, świadomość własnego wpływu na postawy innych i uczestniczenia w myśleniu zbiorowości. Został tu również zaakcentowany sprzeciw obu rozmówców wobec populistycznych haseł głoszonych przez wieki dla korzyści instytucjonalnych, a nie pogłębiania wiary.

Na pytanie Wittbrota, czy pisarz ma jakieś powinności wobec społeczeństwa, czy może być sumieniem narodu, Huelle odpowiada: Tak. Przede wszystkim pisać przyzwoitą, to jest na wysokim poziomie literaturę. Także prześwietlać słowa, język, informując zainteresowanych o zjawiskach inflacji: znaczeń, pojęć, słów. Mowa jest w takim samym stopniu naszym środowiskiem, co tlen czy woda. Jeśli walczymy o zdrową żywność czy powietrze, z taką samą determinacją powinniśmy dbać o zachowanie klarowności języka. Nie oznacza to – wbrew apologetom radosnej twórczości – skostnienia, braku inwencji czy zidiociałego konserwatyzmu. Raczej pamięć tego, co napisał ewangelista Jan w Prologu, że na początku było Słowo. Logos jest tak naprawdę wyzwaniem, przeznaczeniem i zobowiązaniem pisarza”.

Tytuł książki Rozmowy nad Motławą, Sekwaną i Wezerą (Gdańsk 2010) wskazuje na obszar europejskiego zmagania się kultur, religii i systemów filozoficznych, na korzenie chrześcijaństwa, które – jako religia całych narodów – ulega przemianom, a także podlega krytyce ze względu na zadawnione błędy, krzywdy oraz przeszłe i obecne przemilczenia. Nazwy rzek łączą się z nazwami miast, w których autorzy mieszkają, bywają i rozmawiają (Gdańsk, Paryż, Brema), odnoszą się też do ich wędrownej małej ojczyzny” poznawanej w nurcie nostalgicznych rodzinnych opowieści. Pallotyn z Paryża, Marek Wittbrot, jak i gdański pisarz Paweł Huelle, urodzili się na Pomorzu i są im bliskie pytania o tożsamość, o rodzime korzenie. Obu cechuje otwartość na inne kultury i obyczaje oraz ciekawość złożoności świata. Konsekwentnie próbują wspólnie stworzyć definicję człowieka myślącego” i poszukującego sacrum w swoim życiu, człowieka, który nie jest przeciw komukolwiek, lecz który swoją refleksją o świecie ożywia spojrzenie na to, co było, jest i co może przyjść. Ich zamyślenia można by nazwać kontynuacją rozważań Tych, którzy odeszli”– to im, starożytnym filozofom i wolnomyślicielom, ale też wybitnym przyjaciołom bywającym w paryskim Domu Pallotynów przy rue Surcouf, toczącym nocne Polaków rozmowy, została ta książka zadedykowana. Cienie zmarłych mistrzów i przyjaciół towarzyszą rozmówcom, są świadkami ich wcześniejszych zamyśleń i debat prowadzonych ze Stefanem Kisielewskim, Michałem Milbergerem, Pawłem Joczem, którzy oświetlają swoją sztuką słowa czy rzeźby sens zastanawiania się nad kształtem świata.

Jest też przywołana postać przewodnika i mistrza – twórcy wydawnictwa i Centrum Dialogu w Paryżu, ks. Józefa Sadzika1), do którego w posłowiu odwołuje się Marek Wittbrot2), jako do swojego nauczyciela i poprzednika, redaktora pallotyńskiego pisma. Pragnie w ten sposób uratować od zapomnienia jego pozostawione dzieło, wskazując na wymianę myśli prowadzoną przez niego z przyszłym noblistą Czesławem Miłoszem o współczesnej duchowości, wierze i tradycji, o obecności religii w życiu publicznym i aktualności chrześcijaństwa w drugiej połowie XX wieku. Warto byłoby powrócić do spotkań myślicieli i artystów różnych sztuk i pokoleń w legendarnej sali pallotynów ozdobionej witrażami Jana Lebensteina, gdzie toczył się dialog pisarzy z teologami.

Starożytne marzenie o pięknym życiu w cnocie, o duchowej niezłomności, przypisywana przez autorów przede wszystkim filozofom i poetom, wybrzmiewa w ich refleksjach jak scenariusz filmu o lepszym świecie, w którym Sokrates nie zostaje za poglądy skazany na śmierć, a dążenie do sukcesu nie wymaga utraty honoru, bo trud bywa uczciwie nagrodzony laurem. Rzeczywistość jest jednak wielce niepokojąca, o czym mówi Huelle w odpowiedzi na pytanie Wittbrota o postawę współczesnego człowieka sukcesu, któremu zarzuca „butę, arogancję, zadufanie”: „Cały system współczesnej kultury zdaje się schlebiać najgorszym skłonnościom jednostki, równocześnie oskarżając system – jaki by nie był. To jest – moim zdaniem – zagrożenie wolności bardzo niebezpieczne: przerzucenie odpowiedzialności na zbiorowość zwalnia w pewnym sensie jednostkę od jej własnych, także moralnych zobowiązań. Od poszukiwania prawdy o samym sobie. Oczywiście dochodzą do tego mity współczesnej popkultury i mechanizmy reklamy konsumpcyjnej, oparte na przeświadczeniu, że raj jest na wyciągnięcie ręki. Ale to kłamstwo. Wiedzieli już o tym autorzy greckich tragedii, Gilgamesza czy Biblii”. Człowiek często daje się złapać w pułapkę zadufania i zdobytej wiedzy, na której próbuje poprzestać, a ludzkim losem jest ciągłe poznawanie rzeczy, zjawisk, ludzi i nadawanie im imienia. Nieufność i pokora wobec własnych możliwości rozpoznawczych chroni nas przed nazwaniem drugiego człowieka NN, każe nam pytać o jego imię, okazywać należny mu szacunek, dbać o godność, staje się tarczą przeciw obłąkańczym ideom i niewłaściwie pojętej ambicji.

Na podsumowanie rozważań o umiłowaniu mądrości i metodach poprawiania rzeczywistości Huelle dodaje: „Trzeba się angażować w słuszne sprawy, tyle tylko, że bez prometejskich uzurpacji”. Od wieków ludzie przychodzili do mędrca po radę, pytali: Jak żyć? Mędrca jednakże nie można wybrać demokratycznie czy wynieść na fali społecznych protestów. Nie sposób wylansować go w telewizji jak celebrytę z telenoweli, zatem obywatele z tym pytaniem kierują się do aktualnie rządzącego krajem premiera, który do nich przyjechał autobusem; nie wiedzą, do kogo zwrócić się o mądrą radę. A premier nie odpowiada. Nikt nie ma ostatecznej i odpowiedniej dla każdego odpowiedzi, bo zadaniem człowieka jest poszukiwanie sensu i wiary w słowo, którego się nie łamie oraz pielęgnowanie ufności w Słowo, które nie daje się złamać.

W drugiej odsłonie rozmyślań O Bogu, bóstwach i bożyszczach towarzyszymy rozmówcom w rozważaniach o boskim i ludzkim uniwersum, o „przykrajaniu Boga” do celów politycznych lub ekonomicznych, o różnorodności świata pod względem religijnym i w związku z tym z przemianą świadomości nowych pokoleń. Ostrzegają nas przed zbytnim przemieszaniem się świeckiego i nieświeckiego w życiu publicznym i pytają o obecność sacrum w doświadczeniu wewnętrznym typowego mieszkańca zakorzenionej w chrześcijaństwie Europy. Huelle patrzy krytycznie na nowobogackie zwyczaje religijności: „Gdyby teraz przybył tu Jezus, musiałby raz jeszcze powywracać stoły przekupniów w świątyni. I na pewno by go prześladowano, ponieważ w obecnej Polsce przesłanie Jezusa – tak dla polityków, jak biznesmenów i ojców dyrektorów – jest skandalem”.

Na uwarunkowania historyczne i zagrożenie bytu narodowego wskazuje Wittbrot, broniąc przed ocenianiem Prymasa Tysiąclecia jako kardynała „katolicyzmu ludowego” i również zwraca uwagę na obecny konsumpcjonizm i „usługi religijne”, co wydaje mu się prawdziwym zagrożeniem dla pogłębiania życia duchowego europejskich społeczeństw. Wyraża też wątpliwości, czy wojowanie z krzyżem na sztandarze lub przeciw nauce Chrystusa, które w przeszłości przyniosło wiele nieszczęść, nie zacznie się od nowa, czy zabieganie niektórych ugrupowań i ich liderów do panowania nad duszami innych może być przewidywalne. Huelle natomiast podkreśla, że jego religijna pasja wzięła się z miłości do Biblii, co determinuje powracanie do źródeł wiary. Wydaje się, że przywołanie wyłącznie w negatywnym świetle niektórych postaci angażujących się w bieżące polityczne spory prosi się o dopełnienie obrazu rzeczywistości pozytywnymi przykładami, zarówno z historii, jak i z teraźniejszości, bowiem natura ludzka jest złożona podobnie jak świat, którego cząstkę każdy z nas stanowi. Wszakże zawsze warto rozmawiać, zastanawiać się, ważyć proporcje, określać nie-widzialne, nie-wiadome, nie-poznane, przywoływać nie-obecne.

W rozważaniach trzeciego rozdziału Księgi święte i nieświęte dyskutanci pytają, jaki użytek robimy ze słów, z umiejętności czytania, pisania, interpretacji, z poznanej tradycji i kultury, jaka jest nasza odpowiedzialność za słowo. Poszerzają się granice języka i tematów, jakie obecnie są publicznie poruszane: orientacja seksualna, transwestytyzm, seksizm czy niż demograficzny, aborcja, odchodzenie od religii. Mówi się coraz częściej o ochronie rodziny i praw matki wychowującej dzieci (przyszłych podatników i wyborców), ten problem nie jest już tematem tabu dla polityków. Pluralizm idei, postaw i poglądów, dokonujący się nie tylko w polskim społeczeństwie, intensywnie podążającym za zmodernizowaną europejską wspólnotą, prowadzi do spolaryzowania grup i nieufności wobec haseł konserwatywnych. Nadmiar wolności zaczyna jednak niepokoić w tym sensie, że umiejętność wyboru wartości nie nadąża za pokusą skorzystania z oferty rynku.

Paweł Huelle zauważa, że dla niego najważniejsza jest powściągliwość, umiar i waga słowa, bo choć nie potrafimy ogarnąć rzeczy niezwykłych i niewytłumaczalnych, choć nie rozwiążemy tajemnicy bytu i obecności Boga „w bardzo zwyczajnym świecie zbudowanym z wirujących atomów”, to nasze dążenie do poznania prawdy o sobie, o wspólnej wielokulturowej historii i współczesności, poprzez badanie dziejów kultury i duchowości, nie pozostanie bez nagrody, jest bowiem ciągłym wydobywaniem się z niepewności pytań o prawdziwy obraz Boga przemawiającego do człowieka poprzez Księgi. Dlatego ważna jest łączność zarówno z biblijną tradycją, jak i z metafizyczną wizją Nieskończonego w elegiach Rilkego. Język prowadzi nas do tajemnicy Boga, przybliża Go nam, jest cudem prowadzącym do tego co „wieczne i niezniszczalne”. Poeci wybitni – według autora – są bez wyjątku metafizykami, sługami Logosu. Natomiast Marka Wittbrota, zapewne nie wyłącznie z racji, że jest księdzem, nurtuje wrażliwość człowieka na głos wewnętrzny łączący się z powołaniem do życia duchownego, ale też z uwrażliwieniem na dawne „księgi objawione”, bo słowo – jak twierdzi – „musi oddychać, musi mieć przestrzeń i prawo do swobodnego przepływu”, słowo nie powinno znieważać, ranić, wyśmiewać czy odtrącać.

Książka Rozmowy nad Motławą, Sekwaną i Wezerą powstała w imię umiłowania mądrości i w hołdzie dla myślących odważnie, działających wbrew utartym opiniom i poglądom. Przypomina o obowiązku poruszania pomijanych czy niewygodnych tematów, odwołuje się do wiernej pamięci i nieufności, przestrzega przed pychą i zbyt pochopnym akceptowaniem popularnych sądów i osądów. Może też stać się dla wielu czytelników fascynującym repetytorium z historii filozofii, a na pewno zainteresuje tych, którzy nie chcą pogodzić się z nadużywaniem słowa i lekceważeniem Słowa, co prowadzi do zacierania granicy między sacrum a profanum – autorzy rozważań uznają zgodnie obecność tej granicy za niezbędny czynnik dalszego rozwoju duchowego współczesnej cywilizacji. Cieszy również pasja, z jaką pallotyn Marek Wittbrot i pisarz Paweł Huelle doszukują się w słowie świętości, dostrzegając w nim objawioną boską tajemnicę. Zainteresowanie łącznością wiary z kulturą pozwala im uświadomić sobie własne zaniechania i niemożliwości. Z potyczek z niewiadomym, w imię mądrości Słowa, obaj wychodzą bogatsi w nadzieję zrozumienia ludzkiej natury i stwórczej mocy języka.

Teresa Tomsia

—————————————————————————————————————————————————

1) Pod kierunkiem ks. Józefa Sadzika w latach siedemdziesiątych ukazywała się w paryskim Centrum Dialogu

seria wydawnicza „Znaki Czasu”  prezentująca zachodnią myśl teologiczną;

2) Marek Wittbrot był redaktorem „Naszej Rodziny” w latach 1991-1999, obecnie prowadzi autorskie  “Recogito”.

Marek Wittbrot, Paweł Huelle: Rozmowy nad Motławą, Sekwaną i Wezerą,

Wydawnictwo „Oskar”, Gdańsk 2010, ss. 104.