Zapytaj wraz ze mną : Co się dzieje w tobie? Co w okół w nieustającym ruchu się staje?
Że wątpisz i szukasz wciąż nowych słów, aby opisać doznane...
Witam serdecznie Przyjaciół i Czytelników na mojej stronie!

Tożsamość trwalsza niż okoliczność

[xls child_of=147]

„Teka” 2-4/2005:

Tożsamość trwalsza niż okoliczność

Artur Międzyrzecki  (6 XI 1922 — 2 XI 1996)


Każde dzieło niesie w sobie choćby jedną ważną myśl, która pozostaje w kulturze jako wskazówka, nauka, metafora czy anegdota. W symbolu bądź w aforystycznie ujętej refleksji o świecie, przypominanej przez następne pokolenia na użytek nowych czasów i spraw, odczytujemy przesłanie autora wpisane w dzieło, lecz często  bywa to niełatwe. Są bowiem autorzy niepokorni i przekorni jednocześnie, co zacierają ślady, mylą tropy i wciąż trzeba podejmować na nowo trud  rozszyfrowywania, by nie odejść z niczym. Do ich grona można zaliczyć Artura Międzyrzeckiego, którego twórcze oblicze odsłania się nam częściowo w poetyckiej drodze, dopełnia natomiast w podróży do źródeł tradycji, w odniesieniu do postawy, w pytaniu o „tożsamość trwalszą niż okoliczność” (U progu XXI wieku, Kraków 1996).

Jaką pointę wiersza lub opowieści należałoby uznać za najważniejsze przesłanie twórczości tego poety wielu głosów i różnorodnych wątków? Który z nich wskazać jako najistotniejszy – pamięć historyczną, sumienie współczesności, dostojność metafory czy oczyszczenie przez żart?

Lektura wierszy Artura Międzyrzeckiego z różnych lat  świadczy o konsekwencji, z jaką poeta niepokoił się o stan i los polskiej kultury w społeczeństwie ograniczonej wolności. Ostrzegał przed zagubieniem się jednostki w zawierusze dziejowych przemian, rewolucji społeczno-politycznych, awangardowych objawień. I jemu nie było łatwo, i on długo szukał pojednania z sobą, z wojenną i socrealistyczną przeszłością w świecie niosącym niesprawiedliwość, zagrożenie i zło. Gdy powrócił do kraju z Zachodu w 1950 roku, miał już doświadczenie wojenne, ukończone studia w Paryżu, wydane tomiki wierszy (Namiot z Kanady, Strony przydrożne) i przekonanie o ożywiającej sile europejskiej kultury. Nie zamierzał się łudzić, że człowiekowi może coś przyjść łatwo. Jego liryczne rozmowy z sobą samym najczęściej kończą się poczuciem niemożności, że tu i teraz da się osiągnąć ostateczną klarowność myśli i znaczeń, zjawisk i spraw: „Tylko epoki można dzielić / Na romantyczne i trzeźwo myślące / Ale własnego życia nie można” – napisał w wierszu Liczy się to (Koniec gry, Warszawa 1987). Tyle przecież dzieje się jednocześnie, ale to właśnie udział w poświęceniu dla społecznych przemian i ofiarność staje się przykładem dla następnych pokoleń. Wartość spuścizny poetyckiej często nie do końca zostaje społeczeństwu uświadomiona, oficjalnie przez lata pomijana, a wyobrażenia szlachetnego celu – bez możliwości spełnienia: „I kochają cię i odtrącają i powtarzasz / Zakodowane gesty rozpaczy”. Ten, kto mówi w wierszu Symultanizm (Koniec gry, Warszawa 1987), nie może być optymistą i dobrym prorokiem, zna bowiem ciężar doświadczenia, które uczy pokory wobec rzeczy zobaczonych oraz nieodkrytych, niepoznanych:

Ach nie próbuj nawet składać z nich na nowo

Swoich wielowątkowych sprawozdań:

Opisywactwo nie lepsze od innych

I do tego pomieszanie miar

Pląsawica spojrzeń

Zaćmienie mowy

Uświadomione zagrożenie mobilizuje człowieka do obrony, ale może też przytłoczyć, unieruchomić. Oto diagnoza postawiona przez poetę: choroba współczesności to przesyt formy, nadmiar propozycji, karykatura piękna, „zaćmienie mowy”, a więc zachwianie wiary w renesansowe możliwości jasnego porozumiewania się poprzez sztukę. Człowiek nie ma się do kogo odwołać – Bóg i przyroda jako cele odniesienia straciły swoją tajemną moc. Relatywność piękna, zwątpienie we wszystko i wszystkich może być tego konsekwencją –  przewiduje poeta. W swoim niezłomnym sumieniu humanisty próbuje ostrzec, że to droga donikąd:

Wszystko to się liczy

To co zachowujesz w pamięci

I to o czym zapominasz

Każde potknięcie każde tak i nie i każda klatka

W tym niespójnym filmie niezmontowanym

Gdzie jesteś jednocześnie

Aktorem i niechętnym widzem

Może jednak jest jakaś jedna ostateczna reguła dla wszystkich, nagroda za wytrwałe poszukiwanie wartości istotnych w porozumiewaniu się jednostek i społeczeństw? W wierszu Wenecjanin (Koniec gry, Warszawa 1987) poeta spotyka swojego poprzednika z czasów romantycznych, Grassiego (poetę?), a ten ustępuje mu miejsca przy stole w tawernie. Jeśli w kulturze możliwa jest kontynuacja wartości, to dlaczego narody tak szybko odwracają się od tego, co do niedawna było ważne i budujące – zastanawia się autor. Skoro czas pokazuje, że straty są nieuniknione i dziś o  „wenecjaninie” wiemy „tyle co nic”, jaka będzie nasza przyszłość, co o nas wiedzieć będą następne pokolenia – o postawach, poglądach, spełnionych i niespełnionych nadziejach? Czy w obecnej rzeczywistości, zdominowanej przez szybką porażającą informację znajdzie się miejsce na rozmowę o wartościach? Czy kontynuacja w ogóle jest możliwa? ”Co do mnie: widuję go czasem” – mówi Międzyrzecki ustami bohatera swojego wiersza i jest to iskra nadziei utożsamiona z rolą literatury w rozwoju myślenia człowieka o sobie jako części większej całości („wprowadził do wierszy plebejską mowę / Gondolierzy śpiewali jego piosenki / Był ulubieńcem salonu i ulicy”). Ale czy rzeczywiście istniał poeta Grassi, czy jest to jedynie rozmowa z cieniem historii? Nie można przecenić dobra wniesionego przez sztukę – zdaje się przypominać poeta, lecz bronić wartości kultury jest w stanie ten, kto patrzy głębiej, wnikliwiej: filozof, nauczyciel, artysta, człowiek myślący. Ktoś, kto kieruje się ku korzeniom, by poznać, kto po Norwidowsku pochyla czoło, chcąc pić ze źródła.

W obecnej dobie kulturę regionu czy narodu często reprezentuje na forum estradowy idol, telewizyjny prezenter lub polityk. Spłyca to definicję kultury w potocznym ujęciu, równając ją z łatwą rozrywką. O kulturze polskiej Międzyrzecki mówił z dumą w marcu 1978 r. w krakowskim Klubie Inteligencji Katolickiej. Roztrząsał różnice, badał powtarzające się motywy, podkreślał ciągłość od średniowiecza po współczesność. Pojmował ją „jako oryginalną konfigurację stu składników, jako całość powiązaną w sposób niepowtarzalny, z jej powagą i humorem, postawą społeczną, sprzecznością tworzących ją sił, witalnym spięciem, które wynika z ich starcia; kulturę jako świadomość, która się wypowiada; kulturę jako gest, temperament, model zachowania się, sposób życia” (Z dzienników i wspomnień, Warszawa 1999).

Swoje poetyckie przesłanie formułuje więc Międzyrzecki jako definicję kultury, której wierność daje człowiekowi możliwość przetrwania i twórczej realizacji nawet w ekstremalnych warunkach jak wojna czy zniewolenie. Poczucie godności związane z przynależnością do określonego kręgu kulturowego, gdzie poszanowane są poglądy innych, tolerowane jest ich oryginalne zachowanie oraz pojęcie obyczaju i sztuki, gdzie przestrzega się wartości bronionych przez wieki zmagań z barbarzyństwem – może być dla człowieka podstawą rozwoju i podporą, a nawet celem istnienia. Człowiek współczesny – podmiot liryczny wielu wierszy – mocuje się z „olbrzymami” współczesności, bo jest to dla niego jedyna szansa pozostania sobą w świecie okrutnych i bezwzględnych napięć, obłędnych idei, sprytu i cwaniactwa ideologów omamiających narody. Czyni to jednak w inny, bardziej wyrozumowany sposób, jak intelektualista, który wie, że może ponieść klęskę, lecz nie cofa się – w imię wiary w wartości, które go wychowały i ukształtowały, w imię  przynależności do tego a nie innego świata. Jego najdotkliwszą bronią staje się ironia zaprawiona kpiną – jak w wierszu Wezwania (Koniec gry, Warszawa 1987): „Pisarze do pióra / Hutnicy do pieca / Lekarze do szpitala / Chorzy do domu / [...] Górnicy do góry / Działacze do dział”.

Zabawa słowem, choć często na niewesołe tematy, pozwala poecie spojrzeć na wiele trudnych problemów z boku, nie wchodzić w patos, nie mówić ex cathedra. Nie zajmuje miejsca, gdzie mogłaby mu zostać przypisana rola oskarżyciela lub obrońcy z urzędu. Pokazuje prawdę i drwi z fałszerzy, lecz wnioski pozostawia czytelnikowi. Interpretacja podyktowana jest przecież nie tylko doświadczeniem osobistym i gustem, ale przede wszystkim wiedzą o epoce i rozumieniem roli sztuki w historii świata. Mówi o tym w wierszu Od samego początku (Koniec gry, Warszawa 1987): „Każdy ma od samego początku / Swój niepisany ale uświęcony status / Źródła tej sakry są tajemnicze / A jej utrata jest rodzajem katastrofy”.

Umiar emocjonalny, z jakim autor przedstawia i analizuje zjawiska i fakty, jest jednym z wyróżników jego poetyckiego języka. Należałoby dodać do tego widoczną oszczędność słowa, skrót myślowy oparty na antytezie i paradoksie oraz odwoływanie się do tradycji literackiej pokazującej tragiczne życiowe wybory kolejnych pokoleń, jak w wierszu Koniec gry: „My wszyscy z niej / Na tej ziemi samobójczych skoków / Gdzie tyle razy nie było innego wyjścia / I tyle jest ciągle luk w dokumentacji” (Koniec gry, Warszawa 1987). Czy to wystarczy, by w starciu z „wiatrakami” historii tworzonej przez szaleńców i tyranów pozostać zwycięzcą? Obozowy lekarz wojskowy z prozy Międzyrzeckiego Opowieści mieszkańca namiotów – zbieracz starych druków i starożytnych pamiątek zwany Don Kichotem – to przecież postać z gruntu poetycka. Humanista na froncie pamiętający o fotografowaniu szpaków czuje się pokonany przez nieakceptację żołnierskiego środowiska, lecz w ostatecznym rozrachunku pozostaje niezwyciężonym bohaterem przygody z kulturą. Co liczy się zatem najbardziej w bilansie określanym filozofią życia? – zastanawia się poeta.

Człowiek „wyjątkowy” z wiersza Liczy się to (Koniec gry, Warszawa 1987), „co wiele przecierpiał / Mocno kochał i sprzeciwiał się złu” próbuje odpowiedzieć na zadane sobie pytanie, bo tacy jak on nie poddają się łatwo albo wcale. Skoro „każdy przeżywa w skrócie całą historię świata / Z jej przemarszami knechtów i dzwonnicami kruków / I niekończącą się ufnością dziecka” – to nikt nie może powstrzymać szykującego się do nowej wyprawy myśliciela, broniącego idealistycznego świata prawdy i piękna. Jego myśli–czyny to dla otoczenia dziwactwo, błazeństwo lub ryzyko, lecz dla niego to próba sił, zmierzenie się z rzeczywistością – z jej uwikłaniami w egzystencję i zależności, to „koniec gry”… Są jednak takie historie w świecie, w których ocala człowieka miłość i dobro, marzenia i wyobraźnia.

Jaką cechę ludzką ceni pan najbardziej?” – zapytał poetę Tadeusz Kraśko w rozmowie o problemach społecznych i osiągnięciach kultury mijającego wieku (U progu XXI wieku, Kraków 1996). Na co Artur Międzyrzecki odpowiedział: „Naturalną dobroć. Spotyka się ją o wiele rzadziej niż najświetniejszą inteligencję”. Bez odwoływania się do natury człowieka –  zdaje się przekonywać poeta – nie zgłębimy wiedzy o naszym skomplikowanym świecie. Idee, zapewniające stuprocentowość gatunku, bądź inne utopie, prowadzące na manowce, uniemożliwiają człowiekowi rozwijanie wyobraźni i kreowanie niewinnych światów. Próbując na nowo opisać pejzaże i zdarzenia, człowiek musi szukać sposobu, jak przetrwać w imię dobra. Dla Międzyrzeckiego tym sposobem wydaje się być przekora, z jaką komentuje zmieniające się postawy ludzi. W tle widzi wszechświat, ruch materii i obroty spraw, toczących się według odwiecznych prawideł. Dlatego ironię zaprawia kpiną, dyskretnie przedrzeźnia i żartuje, bo to daje oczyszczenie z zadufania, krótkowzroczności i pychy („Przeglądam się w tobie – mówi woda do patrzącego / Nowina to ja – mówi sprawozdawca dziennika / Ja Świat – mówi kropla deszczu / Uleciało mi drzewo – mówi spadający liść”). Tytuł tomiku Wygnanie do rymu (Warszawa 1977), z którego pochodzi przytoczony fragment wiersza, znaczyć może powrót zaufania do tradycyjnego pisania w sensie ufności wartościom dawnej kultury, której we współczesnym wymiarze nie można posiąść, bo dziś staje się ona już tylko częścią nowej rzeczywistości, stylizacją, parodią czy cytatem („Wygnanie z wygnania w wygnanie / Z rymu do rymu / W analogii sens wieloznaczny / Do synonimu / Z Rzymu do Rzymu–karczmy / Z jaskiń do jaskiń mowy”).

W niedawnej audycji radiowej Biografie niezwykłe Julia Hartwig wspomina swojego męża Artura Międzyrzeckiego jako doskonałego partnera w pracy i podróży, podkreślając, że w ich wspólnym życiu „nie było pustych godzin”, lecz każda chwila wypełniona trudem przekładów, rozmowami, spotkaniami. Działo się tak zapewne dzięki zdolności obojga poetów do wzajemnej dyskrecji, dystansu i wspólnego zaangażowania w dziejące się zdarzenia. Tacy poeci zwykle nie chcą być mentorami czy pięknoduchami, nie zamierzają pouczać ani też epatować sobą. Pamiętają, czym jest wina i kara, rozumieją kryteria wyboru, a znając ludzką istotę, z jej złożonością dobra i zła, ukazują rzeczywistość w krzywym zwierciadle („Twarze upokorzone / Lis i kuna zastępują ci drogę na ulicy // Samotrzask i samowzgarda / Piękniej grubasku”; Pora byś wiedział że nie podobasz im się cały”) (Wygnanie do rymu; Koniec gry, Warszawa 1977, 1987).

Poszczególne tomiki przypominają zatem notatniki gromadzące wiedzę o przeszłym i współczesnym poecie świecie kultury i historii, mniej odsłaniają jego własne emocje i zmysły. Nie można wszakże nazwać tej twórczości poezją kpiarza, który doznaje wtajemniczenia, raczej jest to poezja pytań i wątpliwości, prognoz i przewidywań, troski o egzystencjalną równowagę. Temu służą obecne w utworach poetyckich frazeologizmy, zbliżając je do tekstów języka potocznego, jak w Lokatorze: „Stał się lekki jak obłok na niebie / Cały wyszedł z mieszkania i z siebie” (Koniec gry, Warszawa 1987). Ktoś tu przemawia do nas  z zadumą i przekorą jednocześnie. Przekora jako przejaw charakteru pomaga w osiąganiu efektów estetycznych i broni tego, co zaatakowane. Oprócz głębokiej wiedzy oraz imponujących umiejętności (poeta tłumaczył z francuskiego, angielskiego, hiszpańskiego, włoskiego i rosyjskiego), obok doświadczenia i rozwagi posiadał rzadką cechę żartobliwego rozmówcy i opowiadacza, cechę wynikającą z wrodzonego poczucia humoru, dzięki któremu jego pisarstwo jest szczególnie rozpoznawalne.

Artura Międzyrzeckiego – poetę, tłumacza, eseistę, a także towarzysza broni i kronikarza poległych pod Monte Cassino – niewątpliwie można zaliczyć do grona wolnych myślicieli, twórców niepokornych, dla których bycie w kulturze to nie tylko wystukanie tekstu literackiego na maszynie do pisania czy wygłoszenie wykładu z kartki, lecz bezpośrednie uczestnictwo w wydarzeniach społecznych, wyprawy do początków tradycji, obrona ludzkich postaw i praw kultury do swobodnego rozwoju w określonym miejscu i czasie. Obecność jego sposobu myślenia o kulturze jest dziś wciąż żywa.

Poznań, 12 lipca 2003 Teresa Tomsia